Jak wiadomo, życie w bloku pełne jest różnych dziwnych
sytuacji i zdarzeń, często nieprzyjemnych. Najlepiej nauczyć się ze sobą żyć,
łatwiej żyje się we wspólnocie. Co jednak, jeśli tworzenie sąsiedzkiej
społeczności nie wychodzi? Wtedy wszyscy się do siebie uśmiechają, udając, że
się lubią, a tak naprawdę obgadują się po kątach. Piszę tutaj z perspektywy
kogoś, kto kiedyś mieszkał w domu, lecz przeprowadził się do bloku, więc mam co
porównywać.
Na sam początek zaznaczę: nienawidzę mieszkać w bloku. Mam
wrażenie, że wszyscy wiedzą, co aktualnie robię, kiedy wracam do domu, kto do
mnie przychodzi. Najbardziej przeszkadza mi jednak wrażenie, że jak śpiewam to
słyszą mnie wszyscy sąsiedzi. Przez kilka dobrych miesięcy po przeprowadzce tak
mnie to krępowało, że siedziałam całe dnie z buzią na kłódkę. A przecież
śpiewanie jest super! A już zupełnie super, kiedy tak naprawdę nie potrafisz
śpiewać, ale robisz to mimo tego. To jest również prawdopodobnie pierwszy powód
dla którego sąsiedzi mnie nienawidzą: już się przestałam krępować i wyję jak
tylko mi się podoba. Nie zamierzam się ograniczać tylko dlatego, że moja
sąsiadka z góry może na mnie dziwnie patrzeć, trudno. Jak nie ma rodziców to
już zupełnie sobie nie żałuję, daję koncert na miarę Eurowizji.
Drugim powodem jest to, że prawie nikomu nie mówię „dzień
dobry”. Powód? Proste: nie znam połowy swoich sąsiadów i po prostu nie mam
pojęcia komu mam to mówić. Często jestem również niepewna: „Ale czy to na pewno
pan spod 6? Wyjdę na idiotkę, jak okaże się, że to nie on…” Dodatkowym
czynnikiem utrudniającym mi rozpoznawanie sąsiadów jest to, że mam wadę wzroku. Słabo widzę twarze ludzi z daleka, nie potrafię ich rozpoznać (bo oczywiście po
co nosić okulary, lepiej ich zapomnieć) i przez to zachowuję się jakbym nie
mówiła specjalnie, mimo że widzę daną osobę (ale tak naprawdę nie widzę, serio,
tak się tylko może wydawać). Tym sposobem mają mnie za niekulturalnego gbura.
Dobrze, że czasy, w których każdy od razu nakablowałby na mnie mamie już
minęły.
Dodatkowo, ja nie zapominam, nigdy. Z mieszkaniu pode mną
ubijali kotlety o 22, kiedy ja chciałam iść spać? Proszę bardzo, kilka dni
później stwierdzałam, że czas ubrać swoje buty na obcasach, bo dawno w nich nie
chodziłam. I tak chodzę sobie w nich, kilka godzin. Non stop stukając. Kolejny
sąsiad robi remont i wierci akurat w tym momencie kiedy muszę się uczyć? Dwa
tygodnie pod rząd? Kiedy już się wszystko uspokoi, może być pewny, że będę co
wieczór urządzała jednoosobową imprezę, albo oglądała film tak głośno, że
będzie dudniło w całym bloku. O tak, co do problemu ciszy w bloku jestem upierdliwa jak mało kto. Cóż, życie. Wredna to moje drugie imię.
Podsumowując, ja nienawidzę życia w bloku i moich sąsiadów,
oni w zamian za to nienawidzą mnie, bo jestem dla nich złośliwą zołzą. Uczciwy
układ. W sumie, to też jest jakaś rzecz, która nas łączy i dzięki temu stajemy
się jakąś wspólnotą. „Wspólnota nienawiści”.
Wasze stosunki z sąsiadami też są takie skomplikowane? Czasem zastanawiam się, czy serio gdzieś istnieją takie przyjacielskie społeczności sąsiadów, bo nigdy nie słyszałam o takich w mojej okolicy.
Życzę wam spokoju i CISZY, BO CISZA JEST SUPER, BŁAGAM SĄSIEDZIE WYŁĄCZ JUŻ TĘ WIERTARKĘ. Miłej reszty tygodnia, kochani. Nie poddawajcie się, chęć zabicia drugiej osoby nie może wami zawładnąć.
Muzyczka dla spokojności: calm down
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz