Gdy już
opadną emocje związane z wiadomym świętem, w końcu mogę podzielić się swoimi
przeżyciami i przemyśleniami.
Świętowanie
walentynek rozpoczęłam już 13.02, im wcześniej tym lepiej. Po zjedzeniu tortu i
seansie kinowym (no śmiało, domyślcie się na czym byłam), ja i moja
przyjaciółka, zabrałyśmy się do zjedzenia czegoś bardziej wykwintnego, czyli w
obieg poszły chipsy. A ponieważ to walentynki, trzeba było je świętować z
przytupem. Po butelce szampana zrobiło się już fajniej. Moim prezentem była
wspaniała walentynka z Obamą, moja przyjaciółka zawsze o mnie pomyśli. Rano
chcąc poudawać księżniczki, stwierdziłyśmy, że zrobimy sobie pyszną sałatkę.
Okazało się, że zbyt dowolnie dobierałyśmy składniki i wyszła niezbyt zjadliwa.
W ciszy przeżuwałyśmy liście szpinaku udając, że wszystko jest w porządku. W
końcu jednak wyrzuciłyśmy nieudane śniadanie i poszłyśmy zrobić sobie tosty.
Jest ser, jest szynka, jest dobrze. Zjadłam je z sosem czosnkowym, właśnie na
tym polega wolność i bycie singielką –możesz jeść sos czosnkowy w walentynki.
Wróciłam z
jednej imprezy i niemalże od razu udałam się na kolejną, bo jak walentynki to
walentynki. Zapowiadała się świetna trzyosobowa domówka. I tu już było ostrzej,
w programie wieczoru znalazło się m.in. karaoke i pizza. Więcej chyba nie mogę
zdradzić, mogłabym mieć kłopoty z prawem. Po porannym zwlekaniu się z łóżka po
walentynkach (które trwało jakieś 3-4 godziny), ruszyłam do domu. Jednakże cały
dzień uratowała wizyta u fryzjera. Na chwilę zapomniałam jak tragicznie się
czuję i mogłam się zrelaksować. Wyszłam chudsza o ponad 10 cm włosów, do czego przyczynił
się mój przystojny fryzjer o pięknych blond włosach. Nawet najlepszym zdarza
się czasem ulec przez ten śliczny uśmiech, kiedy podawał mi filiżankę kawy…
Nie, dobra koniec. Powiedział, że będzie mi jeszcze ładniej w takich, no i dobrze.
Pozwoliłam, czuję się lepiej z krótszymi. Miał racje, a ja mam nową fryzurę.
Nowa fryzura , nowa ja. Może w końcu coś mi pomoże.
Co więcej mam
powiedzieć? Wszystko to jest trochę „bitter-sweet”,
zupełnie jak moje życie. Podsumowując oba wieczory: żałuję tych dwóch godzin
życia w kinie, niesmak do pizzy pozostał do teraz, a sił dalej nie odzyskałam.
Niby nic przecież się nie stało, cały czas byłam z przyjaciółmi, ale jakoś tak
mi dziwnie. Ta czarna dziura w miejscu serca chyba czegoś chce, nie wiem, ale
to trochę denerwujące. Nie mam już nawet nastroju do żarcików, sąsiedzi od rana
wiercą, zjadłam chipsy i znowu mam wyrzuty sumienia, a nowy kolor na włosach
wyszedł ciemniejszy, niż miał wyjść. Nic nie wskazuje na to, żeby miało być jakoś
lepiej. Chciałam jakoś zabawnie podsumować to durne święto zakochanych, to też
mi nie wyszło. Trudno, uczcie się na moich błędach, będzie szybciej i łatwiej.
Moi drodzy,
mam nadzieję, że spędziliście ten czas lepiej niż ja. Na następny tydzień życzę
wam siły, aby nie postradać zmysłów. Cierpliwości do innych i od siebie samego
(ja już do siebie nie mam, ręce mi opadają, brak słów, tylko płacz i zgrzytanie
zębów). A, przecież zbliża się Tłusty Czwartek (celowo tę nazwę zapisałam wielką literą, a walentynki małą – chciałam pokazać, które święto lubię
bardziej), więc pysznych pączków! Przytyjcie trochę, żebym poczuła się jakoś
lepiej ze sobą…
Kawoholiczka z zawodu
PS. Muzyczka dla smutnych: muzyczka dla smutnych

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz