piątek, 15 września 2017

Jak bardzo przeraża mnie przyszłość


Pierwsza lekcja pierwszego dnia szkoły, 5 minut po dzwonku pada pytanie z ust nauczycielki: „Dobra, co chcecie wiedzieć o maturze z języka angielskiego, którą będziecie pisać za parę miesięcy?”. Klasa milczy. Wszyscy natychmiast wpadają w czarną rozpacz. „Ale jak to matura? To już?” Owszem, już. Trzecia klasa wita i zaprasza. Gwarantowane codzienne rozmowy o maturze, studiach i przyszłości. Gwarantowane są również min. trzy załamania w ciągu tygodnia, litry wypitej melisy i brak czasu na posprzątanie wszechobecnego rozgardiaszu. Po wyjściu ze szkoły piszę do mamy: „Mamke, kupuj zapas melisy i gorzkiej czekolady” (gorzkiej, bo jestem na diecie, znowu). Spoiler, mama zapomniała mi kupić i jednej i drugiej rzeczy. Dzięki, mamke. Wracając, próbuję zagłuszyć ból duszy, więc zakładam słuchawki  i odpalam pierwszy album Arctic Monkeys. Nie pomaga. The Pretty Reckles? Still nothing. Czas wyciągnąć najcięższe działo: Metallikę. Miód na całe zło świata.
Analizując cały dzień w szkole znowu wyczuwam niepokój, coś się zbliża. Moja intuicja wariuje. No i bach, wiadomość od instruktora, czas znowu się umówić na jazdy. Super, zostało mi jeszcze mniej godzin do egzaminu. No ale patrząc realistycznie, ile jeszcze udałoby mi się to przeciągnąć? Tydzień, dwa? Muszę w końcu zdać. W końcu tato tak na to liczy, cała rodzina czeka w napięciu, połowa klasy już zdała, to ja też muszę. Ostatnimi siłami docieram do domu powstrzymując się po drodze od kupienia słodkiej bułki albo pączka. Nie tym razem tłuszczu, nie tym razem… Na stoliku leży informator z uczelni we Wrocławiu. Super, pułapki nawet w moim własnym pokoju. Rzucam butami o ścianę i wywalam wszystko z plecaka na podłogę. Może zrobi ognisko? Od razu spalę ten informator.
Dobra mam dość. Nogi same mnie niosą do kuchni. W lodówce czeka na mnie mój przyjaciel, mój wybawca i jedyna deska ratunku. Ballantines Brazil. Hello, honey. Jeszcze miesiąc temu miałam prawo pić tylko piwo lub ewentualnie szampana i to od czasu do czasu. Teraz trzymam w lodówce whisky i robię drinki przy mamie i jest zero reakcji. Magicznie wydoroślałam w dzień urodzin? Chyba tak, przynajmniej według prawa.
Piszę do chłopaka, z którym planuję już wspólne mieszkanie i kota sfinksa, który będzie się wabił Maniek. Jak to się stało, że wszystko się zmieniło? Że zamiast „ja” mówię „my”? Że przestałam żartować  o samobójstwie? Że zaczęłam dbać o swoje zdrowie? Że zaczęłam się martwić o bezpieczeństwo najbliższych? Przecież przed chwilą szłam do gimnazjum, moja wiedza o życiu wynosiła równe zero i niczym się nie martwiłam. Teraz do szczęścia brakuje mi tylko rachunków i podatków. W sklepie nawet nie sprawdzają dowodu. Dorosłość jest do bani, zabierzcie ją ode mnie. Jaka praca? Jakie samodzielne życie? PRZECIEŻ JA JESTEM DZIECKIEM JESZCZE HALO
Wnoszę pozew do sądu o zbyt szybko płynący czas. Wypisuję się z dorosłości. Sajonara. Życzę wam niekończenia osiemnastego roku życia. Będziecie wykonywali mniej oficjalnych telefonów i pisali mniej oficjalnych wiadomości.
Muzyczka dla dorosłych: muzyczka dla dorosłych klik!

Wasza Kawoholiczka z zawodu


poniedziałek, 27 lutego 2017

Seriale, które zabrały mi dużo wolnego czasu

(ale było warto, zazwyczaj)

Już kilka lat temu seriale zawładnęły moim życiem. Jak jeszcze chodziłam do gimnazjum potrafiłam obejrzeć cały sezon serialu jednego dnia, to było dla mnie nic nadzwyczajnego. Teraz, ze znalezieniem czasu jest już trochę gorzej, jednak nałóg serialowy pozostał i raczej nic już tego nie zmieni. Dzisiaj chciałam wam opowiedzieć o serialach, na które poświęciłam najwięcej czasu. Były to odległe czasu, w których wolałam siedzieć w domu przed laptopem niż wychodzić ze znajomymi.

Dr. House; ok. 7 965 minut
Pierwszym poważnym serialem, który zaczęłam oglądać był ten genialny medyczny serial. Tak, obejrzałam go całego. Wszystko stało się za sprawą mojej cioci i mojej koleżanki z 1 klasy gimnazjum. Koleżanka zachęciła mnie do oglądania, natomiast ciocia pożyczyła mi 6 sezonów na płytach, resztę obejrzałam w internecie. Nie żałuję czasu, który poświęciłam na obejrzenie tego wszystkiego. Jest to naprawdę świetny serial, a niech tylko ktoś zaprzeczy… Mam wrażenie, że charakter House’a w pewien sposób ukształtował mój charakter. Wiadomo, im młodsi jesteśmy tym łatwiej nas zmienić i myślę, że Dr. House miał na mnie duży wpływ. Mogłam też mówić, że prawie skończyłam studia medyczne, bo obejrzałam całego Dr. House. Zachowanie tego cynicznego bohatera często poprawiało mi humor na całą resztę dnia.




Przyjaciele; ok. 5 497 minut
To właśnie ten legendarny serial, który potrafiłam oglądać całe dnie i oglądam do tej pory, jak tylko trafię na niego na Comedy Central. Pamiętam jak obejrzałam 6 sezon w jeden wakacyjny dzień. Byłam tak przywiązana do bohaterów po 10 sezonach, że ostatni odcinek przepłakałam. Straciłam chęć życia i nie wiedziałam co ze sobą dalej zrobić. Każdy z bohaterów jest tam jedyny w swoim rodzaju, ich relacja jest szczera, a przygody niemożliwe. Oczywiście tutaj również interweniowała ciocia, która pożyczyła mi wszystkie 10  sezonów na płytach. Dzięki ciociu, jesteś wielka.


Plotkara; ok. 5 082 minut
Oglądanie Plotkary również zawdzięczam cioci, „Madziu! Wiesz jaki super serial zaczęłam oglądać?”. Nawet nie wiecie jak bardzo chciałam żyć tak jak Blair albo Serena. Mała 11-letnia Madzia marzyła, aby mieć szafę pełną ciuchów, urządzać modne nocowania i mieć takie przygody jak bohaterzy serialu. Patrząc na to z perspektywy czasu, ten serial również w pewien sposób mnie ukształtował. Dla mnie ten serial to klasyka, kto nie widział tego wyganiam do nadrobienia. Aby jeszcze bardziej zachęcić powiem jedynie, że obejrzałam wszystkie 6 sezonów dwa razy i do teraz czasem wracam do pojedynczych odcinków.  Dodatkowo: wszystkie outfity, stylizacje etc. + najlepszy paring wszech czasów – Blair i Chuck. Nie do opisania.


The Walking Dead; ok. 4 455 minut
Nie mam pojęcia od czego tu zacząć. Może od tego, że naprawdę żałuję czasu spędzonego na oglądanie tego serialu. Mogłam obejrzeć w tym czasie tyle o wiele lepszych rzeczy. Niestety czasu się już nie cofnie, a ja nie mogę się teraz wycofać. Skoro zaczęłam i jestem na bieżąco to muszę to zakończyć. Szczególnie jeśli mój wspaniały Daryl tam jest. O nie, muszę wiedzieć, że wszystko z nim w porządku. W zasadzie tylko dla niego oglądam ten serial. Tak jak pisałam w tym wpisie, chciałabym być córką Daryla i razem z nim biegać po lasach i zabijać zombie z kuszy. Ogólnie to serial mnie stresuje, sprawia, że płaczę i nie mogę przestać go komentować. Nic więcej nie mam do powiedzenia o tym serialu, przykro mi. Pewnie dlatego, że ciocia nie poleciła mi tego serialu…


To tyle z tych najdłuższych seriali, które widziałam. Kiedyś napiszę o tych wszystkich serialach, które uwielbiam i za co je tak uwielbiam, bo to będzie zupełnie inna lista. Ogólnie rzecz biorąc, seriale mają władzę nad moich życiem. Czasem nawet jak mam stos papierów na biurku i mnóstwo rzeczy do zrobienia i tak znajdę czas na chociaż jeden odcineczek. „O, jutro sprawdzian z polskiego. Może by tak… Młody papież?”, „Hmm, mam 5 trudnych zadań z dodatkowego francuskiego, a właśnie wyszedł nowy odcinek Riverdale. Serial czy zadania? No pomyślmy…”. O tych serialach wpis w niedalekiej przyszłości.

Jak macie ciekawe seriale do polecenia to zapraszam do komentarzy, wymieńmy się bagażem doświadczeń (co ja plotę, przecież i tak nikt nic nie napisze).
Ferie mi się skończyły i chce mi się trochę płakać, ale ogólnie to jakoś się trzymam. Mam nadzieję, że wy też. Życzę wam dużo czasu na ulubione seriale, bo zawsze jest go za mało. I dużo śmiesznych memów z ulubionych seriali, to też ważne.

Super muzyczka, którą pokochałam: super muzyczka

Do następnego!
Kawoholiczka z zawodu









środa, 22 lutego 2017

Dlaczego sąsiedzi prawdopodobnie mnie nienawidzą


         Jak wiadomo, życie w bloku pełne jest różnych dziwnych sytuacji i zdarzeń, często nieprzyjemnych. Najlepiej nauczyć się ze sobą żyć, łatwiej żyje się we wspólnocie. Co jednak, jeśli tworzenie sąsiedzkiej społeczności nie wychodzi? Wtedy wszyscy się do siebie uśmiechają, udając, że się lubią, a tak naprawdę obgadują się po kątach. Piszę tutaj z perspektywy kogoś, kto kiedyś mieszkał w domu, lecz przeprowadził się do bloku, więc mam co porównywać.
       
        Na sam początek zaznaczę: nienawidzę mieszkać w bloku. Mam wrażenie, że wszyscy wiedzą, co aktualnie robię, kiedy wracam do domu, kto do mnie przychodzi. Najbardziej przeszkadza mi jednak wrażenie, że jak śpiewam to słyszą mnie wszyscy sąsiedzi. Przez kilka dobrych miesięcy po przeprowadzce tak mnie to krępowało, że siedziałam całe dnie z buzią na kłódkę. A przecież śpiewanie jest super! A już zupełnie super, kiedy tak naprawdę nie potrafisz śpiewać, ale robisz to mimo tego. To jest również prawdopodobnie pierwszy powód dla którego sąsiedzi mnie nienawidzą: już się przestałam krępować i wyję jak tylko mi się podoba. Nie zamierzam się ograniczać tylko dlatego, że moja sąsiadka z góry może na mnie dziwnie patrzeć, trudno. Jak nie ma rodziców to już zupełnie sobie nie żałuję, daję koncert na miarę Eurowizji.
        Drugim powodem jest to, że prawie nikomu nie mówię „dzień dobry”. Powód? Proste: nie znam połowy swoich sąsiadów i po prostu nie mam pojęcia komu mam to mówić. Często jestem również niepewna: „Ale czy to na pewno pan spod 6? Wyjdę na idiotkę, jak okaże się, że to nie on…”       Dodatkowym czynnikiem utrudniającym mi rozpoznawanie sąsiadów jest to, że mam wadę wzroku. Słabo widzę twarze ludzi z daleka, nie potrafię ich rozpoznać (bo oczywiście po co nosić okulary, lepiej ich zapomnieć) i przez to zachowuję się jakbym nie mówiła specjalnie, mimo że widzę daną osobę (ale tak naprawdę nie widzę, serio, tak się tylko może wydawać). Tym sposobem mają mnie za niekulturalnego gbura. Dobrze, że czasy, w których każdy od razu nakablowałby na mnie mamie już minęły.
        Dodatkowo, ja nie zapominam, nigdy. Z mieszkaniu pode mną ubijali kotlety o 22, kiedy ja chciałam iść spać? Proszę bardzo, kilka dni później stwierdzałam, że czas ubrać swoje buty na obcasach, bo dawno w nich nie chodziłam. I tak chodzę sobie w nich, kilka godzin. Non stop stukając. Kolejny sąsiad robi remont i wierci akurat w tym momencie kiedy muszę się uczyć? Dwa tygodnie pod rząd? Kiedy już się wszystko uspokoi, może być pewny, że będę co wieczór urządzała jednoosobową imprezę, albo oglądała film tak głośno, że będzie dudniło w całym bloku. O tak, co do problemu ciszy w bloku jestem upierdliwa jak mało kto. Cóż, życie. Wredna to moje drugie imię.

         Podsumowując, ja nienawidzę życia w bloku i moich sąsiadów, oni w zamian za to nienawidzą mnie, bo jestem dla nich złośliwą zołzą. Uczciwy układ. W sumie, to też jest jakaś rzecz, która nas łączy i dzięki temu stajemy się jakąś wspólnotą. „Wspólnota nienawiści”.

Wasze stosunki z sąsiadami też są takie skomplikowane? Czasem zastanawiam się, czy serio gdzieś istnieją takie przyjacielskie społeczności sąsiadów, bo nigdy nie słyszałam o takich w mojej okolicy.

Życzę wam spokoju i CISZY, BO CISZA JEST SUPER, BŁAGAM SĄSIEDZIE WYŁĄCZ JUŻ TĘ WIERTARKĘ. Miłej reszty tygodnia, kochani. Nie poddawajcie się, chęć zabicia drugiej osoby nie może wami zawładnąć.

Muzyczka dla spokojności: calm down

Kawoholiczka z zawodu



sobota, 18 lutego 2017

Tłusty czwartek jest lepszy!

Gdy już opadną emocje związane z wiadomym świętem, w końcu mogę podzielić się swoimi przeżyciami i przemyśleniami.

Świętowanie walentynek rozpoczęłam już 13.02, im wcześniej tym lepiej. Po zjedzeniu tortu i seansie kinowym (no śmiało, domyślcie się na czym byłam), ja i moja przyjaciółka, zabrałyśmy się do zjedzenia czegoś bardziej wykwintnego, czyli w obieg poszły chipsy. A ponieważ to walentynki, trzeba było je świętować z przytupem. Po butelce szampana zrobiło się już fajniej. Moim prezentem była wspaniała walentynka z Obamą, moja przyjaciółka zawsze o mnie pomyśli. Rano chcąc poudawać księżniczki, stwierdziłyśmy, że zrobimy sobie pyszną sałatkę. Okazało się, że zbyt dowolnie dobierałyśmy składniki i wyszła niezbyt zjadliwa. W ciszy przeżuwałyśmy liście szpinaku udając, że wszystko jest w porządku. W końcu jednak wyrzuciłyśmy nieudane śniadanie i poszłyśmy zrobić sobie tosty. Jest ser, jest szynka, jest dobrze. Zjadłam je z sosem czosnkowym, właśnie na tym polega wolność i bycie singielką –możesz jeść sos czosnkowy w walentynki.

Wróciłam z jednej imprezy i niemalże od razu udałam się na kolejną, bo jak walentynki to walentynki. Zapowiadała się świetna trzyosobowa domówka. I tu już było ostrzej, w programie wieczoru znalazło się m.in. karaoke i pizza. Więcej chyba nie mogę zdradzić, mogłabym mieć kłopoty z prawem. Po porannym zwlekaniu się z łóżka po walentynkach (które trwało jakieś 3-4 godziny), ruszyłam do domu. Jednakże cały dzień uratowała wizyta u fryzjera. Na chwilę zapomniałam jak tragicznie się czuję i mogłam się zrelaksować. Wyszłam chudsza o ponad 10 cm włosów, do czego przyczynił się mój przystojny fryzjer o pięknych blond włosach. Nawet najlepszym zdarza się czasem ulec przez ten śliczny uśmiech, kiedy podawał mi filiżankę kawy… Nie, dobra koniec. Powiedział, że będzie mi jeszcze ładniej w takich, no i dobrze. Pozwoliłam, czuję się lepiej z krótszymi. Miał racje, a ja mam nową fryzurę. Nowa fryzura , nowa ja. Może w końcu coś mi pomoże.

Co więcej mam powiedzieć?  Wszystko to jest trochę „bitter-sweet”, zupełnie jak moje życie. Podsumowując oba wieczory: żałuję tych dwóch godzin życia w kinie, niesmak do pizzy pozostał do teraz, a sił dalej nie odzyskałam. Niby nic przecież się nie stało, cały czas byłam z przyjaciółmi, ale jakoś tak mi dziwnie. Ta czarna dziura w miejscu serca chyba czegoś chce, nie wiem, ale to trochę denerwujące. Nie mam już nawet nastroju do żarcików, sąsiedzi od rana wiercą, zjadłam chipsy i znowu mam wyrzuty sumienia, a nowy kolor na włosach wyszedł ciemniejszy, niż miał wyjść. Nic nie wskazuje na to, żeby miało być jakoś lepiej. Chciałam jakoś zabawnie podsumować to durne święto zakochanych, to też mi nie wyszło. Trudno, uczcie się na moich błędach, będzie szybciej i łatwiej.


Moi drodzy, mam nadzieję, że spędziliście ten czas lepiej niż ja. Na następny tydzień życzę wam siły, aby nie postradać zmysłów. Cierpliwości do innych i od siebie samego (ja już do siebie nie mam, ręce mi opadają, brak słów, tylko płacz i zgrzytanie zębów). A, przecież zbliża się Tłusty Czwartek (celowo tę nazwę zapisałam wielką literą, a walentynki małą – chciałam pokazać, które święto lubię bardziej), więc pysznych pączków! Przytyjcie trochę, żebym poczuła się jakoś lepiej ze sobą…

Kawoholiczka z zawodu 

PS. Muzyczka dla smutnych: muzyczka dla smutnych


środa, 8 lutego 2017

Opowiedz mi kawo cz.2

         Znacie to uczucie kiedy pijecie już trzecią kawę, papierów dookoła przybywa, a wy myślicie tylko o tej mięciutkiej poduszce na łóżku, która wręcz błaga byście jej użyli? Tak mniej więcej wygląda każdy mój dzień, nie żartuję. Zresztą ta sytuacja przestała być śmieszna już kilka dobrych miesięcy temu.
         Oczywiście, że każdy z nas ma ten "gorszy dzień", to przecież normalne. Dlaczego jednak użyłam tego zwrotu w cudzysłowie? Bo to nie jest jeden "gorszy dzień", to ten gorszy od innych, niemalże równie beznadziejnych. Jednak jest to taki dzień, w którym nie chce wam się nawet udawać, że coś was obchodzi. Czy ja mam dzisiaj taki dzień? Nie wiem, możliwe. Od godziny powinnam już powtarzać materiał na piątkowy sprawdzian jednak zamiast tego wolę denerwować się na wszystkich dookoła i marnować czas na... w sumie nie wiem co, bo przez godzinę nie zrobiłam kompletnie nic. W sumie zrobiłam sobie tylko kawę, ale to już coś.
        Powinnam już zasiąść do nauki, ale zamiast tego po raz 30 tego dnia otwieram Snapchat, żeby się przekonać, że dalej nikt do mnie nie napisał. Ludzie zawsze piszą w najmniej odpowiednich momentach. Kiedy masz ochotę porozmawiać, bo akurat uprawiasz prokrastynację, to właśnie w tym momencie wszyscy cię zignorują i nie odpiszą przez kolejne 2 godziny. Natomiast, jak już zabierzesz się do roboty, nagle wszystkim się przypomni, że mają do ciebie ważną sprawę. Ci sąsiedzi z góry też nie ułatwiają rozpoczęcia aktu nauki na sprawdzian oglądając tak głośno telewizję. No doprawdy, cały świat przeciwko mnie.
         Kiedy próbuję zacząć coś robić, ale jednak nie mam na to siły, bo właśnie mam TEN GORSZY DZIEŃ, próbuję się pocieszyć w myślach wymieniając wszystkie pożyteczne rzeczy jakie zrobiłam danego dnia. Dzisiaj właściwie nie ma ich zbyt wiele, ale zawsze coś się znajdzie. Dla przykładu: kupiłam dzisiaj plastry, co jest bardzo pożyteczną rzeczą, bo już chyba 3 raz w tym miesiącu coś sobie zrobiłam. Dodatkowo nie rozbiłam przy śniadaniu słoika, co miało miejsce w poniedziałkowy poranek, a to również jest bardzo pożyteczne - jeden słoik uratowany.
Update do ostatniego "Opowiedz mi kawo": Miałam zacząć ćwiczyć, dalej tego nie zrobiłam, nawet mnie to nie dziwi. Dieta? No w miarę, coś tam robię, jem te kiełki i inne takie. Czy schudłam? Zależy jak spojrzysz. Starałam się, to najważniejsze.
         Za dwa dni mam ferie, gdybym miała jeszcze trochę siły to skakałabym z radości, ale jestem trochę zmęczona, więc pozwólcie, że poleżę. Mój główny plan na pierwsze dni to zapomnieć, że szkoła istnieje. Wysilać za bardzo się nie muszę. Wypadałoby też poukładać kolejną stertę brudnych ciuchów z krzesła przy biurku, samo się nie zrobi. No chyba, że może mama byłaby na tyle dobra....
No i pięknie, już 19:10. Zapomniałam, że muszę zrobić sobie kolację. Od półtorej godziny miałam się uczyć, dalej nic. Wokół mnie sterta papierów, kawa dalej nie działa, a ludzie nie chcą do mnie pisać. Dzień jak zawsze, tylko może troszkę gorszy.

Do następnego kochani,
Kawoholiczka z zawodu

PS. Nie chce mi się szukać zdjęcia, ale macie fajną piosnkę: fajna piosnka
PS2. No dobra dam coś, bo to ładnie w linku potem wygląda 

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Pośmiejmy się z mojego życia

Żałosna historia o tym jak zrobiłam literówkę w adresie własnego bloga oraz o moich „marzeniach”

Tak, jestem w stanie to zrobić, nawet ja sama byłam zaskoczona. Jak mogłam zamiast ‘kawoholiczka’ napisać ‘kawoholicza’ JAPIERNICZĘ. To jest taki idealna metafora mojego życia. Borze Tucholski, to jest właśnie konkretny argument, żebym ograniczyła kawę. Nie sądziłam, że mogę być jeszcze bardziej nieogarnięta. Jedyna rzecz, która mnie pociesza to, że nikt oprócz mojej przyjaciółki nie zwrócił na to uwagi. Chyba nie jestem sama (?). Literówki są wśród nas. Dan Howell podobno jest królem literówek, no cóż, chyba musi oddać koronę godnej następczyni.

achievement unlock
zrobić literówkę w adresie swojego bloga

Żeby przybliżyć wam moje wspaniałe życie (w którym robię literówkę w adresie bloga) w tym poście napiszę o swoich marzeniach. Ponieważ mam ich sporo, będę je opisywać po kolei. Zaczynajmy.

1. Chciałabym zostać buddyjskim mnichem
Och, jakie życie byłoby prostsze, gdybym mogła po prostu zamknąć się w tybetańskim klasztorze i filozofować na spokojnie. Nie musiałabym pracować w korpo, płacić rachunków, kupować co miesiąc karnetu na siłownię, na którą i tak nie pójdę, oraz pisać postów na blogu, bo prawdopodobnie nie miałabym tam zasięgu wi-fi.

2. Chciałabym zostać amerykańskim harleyowcem 
Tak, wiem. Możliwe, że trochę się gryzie z poprzednim marzeniem –nieważne. O tak, gang motocyklowy, bójki z barach, popijanie whisky przy muzyce country, chodzenie w skórze i rodzice, którzy by mnie za to wydziedziczyli. To się nazywają plany!

3. Chciałabym być Krzysztofem Gonciarzem
Już powoli się do tego szykuję. Zbieram fejm na potem, uczę się języków obcych (tak, koreański z dram też się liczy) i planuję iść na studia, na których stanę się prawie Gonciarzem (nie powiem jaki kierunek, bo jeszcze ukradniecie mi pomysł). Pewnie i tak skończy się na tym, że będę tłumaczyć umowy w korpo </3

4. Chciałabym być sławną gitarzystką i grać chociaż przez chwilę z Metalliką
Pomijając fakt, że gitarę elektryczną trzymałam w ręku raz, co może pójść nie tak? To nie tak, że już ustaliłam sobie krok po kroku jak to będzie wyglądać. 
1.nauczyć się grać
 
2.wyjechać do Anglii
 
3. zostać nawet sławna
 
4.założyć cool zespół
 
5.zrobić masę coverów Metalliki, żeby mnie zauważyła
 
6.dostać telefon od Jamesa „omg chcemy cię w naszym zespole, bo Kirk już nie chce grać, a my chcemy zrobić ostatnią trasę”.

Na pewno się uda, gwarantuję wam to. Jeszcze o mnie usłyszycie

5. Chciałabym zostać przywódczynią świata
Hahahaha hahah haha ha h…

6. Chciałabym być córką Daryla Dixona
Myślicie, że kto czyta ksiażki Beara Gryllsa? Myślicie, że kto ogląda The Walking Dead tylko po to, żeby zobaczyć Daryla? Myślicie, że do kogo przybiegną wszyscy znajomi jak zacznie się apokalipsa/wojna?! Ja, nieustraszona wojowniczka studiująca potajemnie wiedzę o przetrwaniu, uratuję wszystkich. Dlatego powinnam być córką Daryla. Koniec kropka, nie odpuszczę.

No także tego, dziękuję za uwagę. Mam nadzieję, że poprawiłam wam choć trochę humor. Oczywiście, że mam też takie "normalne" marzenia (osiągalne), ale tu chciałam opisać te trochę mniej poważne. W końcu cały blog jest taki "mniej poważny", więc tak wynika z konwencji artystycznej. Na końcu chciałam podziękować moim kochanym przyjaciołom z klasy (i nie tylko), bez których nic bym ze sobą nie zrobiła. To oni mnie motywują, inspirują i napędzają do działania. Jest was trochę, każdemu jestem tak samo wdzięczna. Dziękuję, że jesteście i wspieracie moje głupie pomysły.
No, żebym się nie wzruszyła za bardzo.

Życzenia na następny tydzień: dużo dobrego jedzenia kochani, ale nie utuczcie się, bo karnawał trwa i trzeba udawać, że ta sukienka/marynarka która wisi w szafie dalej pasuje. W sumie to życzę wam pieniędzy na nową (większą) sukienkę/marynarkę.

Fajna muzyczka: fajna muzyczka, zaufajcie mi

Do następnego,
Kawoholiczka z zawodu

P.S Focia o nazwie „wcale się nie chwalę”




czwartek, 26 stycznia 2017

Opowiedz mi kawo cz.1

O czym innym mógłby być mój pierwszy wpis jak nie o kawie? 

Oficjalnie piszę to przy dużym kubku kawy melancholijnie wpatrując się w piękny widok zielonych bloków mieszkalnych, który widzę ze swojego okna. Nieoficjalnie – jest godzina 21:51 , piję kakao i po prostu wpadłam na genialny pomysł założenia bloga.

Nawiązując do tematu kawy, który przecież musi się tu pojawić, chciałabym powiedzieć, że owszem, uwielbiam kawę. Piję jej dużo, za dużo. W moim organizmie nie ma już żadnych soli mineralnych i witamin, bo wszystkie wypłukała mi kawa. Moja mama próbuje ratować mój zmaltretowany organizm kupując mi różne tabletki z magnezem, których i tak zawsze zapominam brać.
Nie mam pojęcia co będę robić na tym blogu. Wiem jedynie, że to jedyne miejsce, w którym mogę napisać co tylko mi się żywnie podoba, podzielić się przemyśleniami, pokazać wam jakąś ciekawą playlistę, opisać serial lub film, który ostatnio widziałam. Może ponarzekać trochę na ludzi w autobusie lub zbyt dużo bezsensownych zadań domowych. Potrzebowałam miejsca, w którym będę mogła ulokować swoje myśli i zebrać je wszystkie do kupy (och, jaki ładny kolokwializm).
Zaciekle walczę z lenistwem, chronicznym zmęczeniem i brakiem konsekwentności i mam nadzieję, że prowadzenie bloga trochę mi w tym pomoże i doda jakiejś magicznej energii do działania.

Może w pierwszej część „Opowiedz mi kawo” opowiem trochę o sobie. Na początku, tak – jestem skromną osobą, wcale nie jestem nadętym gburem. Ogólnie to mam nerwicę natręctw i jestem perfekcjonistką, co zupełnie nie przeszkadza mi w tym, żeby mieć górę brudnych ciuchów na krześle przez tydzień. Jednak jak już zabiorę się do sprzątania, nie ma przebacz. Potrafię spędzić na sprzątaniu dwie godziny, żeby ułożyć wszystko, nawet majtki (muszą być ułożone według kolorów!). Gdy na następny dzień mam zaplanowany poważny sprawdzian, popołudnie prawdopodobnie spędzę oglądając tysiące filmów na Youtubie oraz wycierając kurze skacząc po pokoju jakbym właśnie dostała epilepsji (cóż poradzić, skoro moja ulubiona piosenka akurat zaczęła lecieć?).  Jestem osobą niesamowicie ambitną, która zapomina, że człowiek czasem musi spać. Gdy narzekam na to, jak bardzo mam zawalony tydzień (przez to ile na siebie wzięłam obowiązków), a ktoś mi powie zdanie typu „to sobie odpuść”, prawdopodobnie spojrzę na niego jak na wariata. Skoro już się tego podjęłam to chcę to dokończyć, a w międzyczasie muszę sobie ponarzekać. Tyle, cała filozofia. Później wezmę na siebie jeszcze więcej, ale nigdy z niczego nie zrezygnuję. Kolejny ciekawy i śmieszny fakt – dietę i ćwiczenia zaczynam aktualnie po raz 5-6 (?) i mam nadzieję, że może tym razem wytrzymam dłużej niż miesiąc. Słomiany zapał? Możliwe, chociaż ja stawiam bardziej na wytłumaczenie typu „kryzys egzystencjalny”, który sprawia, że nie mam siły dalej jeść jabłek i popijać ich wodą z cytrynką i potrzebuję dobrego pączka z budyniem.

Może to będzie na tyle tym razem. Muszę zostawić coś na później, bo za szybko mnie poznacie i wam się znudzę. Na koniec tej pierwszej części nowego cyklu wrzucę wspaniałą playlistę, w której ostatnio się zakochałam (mimo że wcześniej nie lubiłam tego typu muzyki).

Miłego popołudnia moi drodzy czytelnicy. Niech moc kawy będzie z wami. Moim życzeniem dla was na ten tydzień, mimo że już się kończy, będzie, abyście nie zabili nikogo (bo przecież przez to tylko kłopoty) i może jakoś się uśmiechnęli przed lustrem do samego siebie (mi też się to przyda).

Do następnego!


Kawoholiczka z zawodu

P.S Do waszej dyspozycji ładne zdjęcie, które kiedyś tam zrobiłam (wcale się nie chwalę).